Mistrzostwa Świata - telegraficzny skrót występu Biało- Czerwonych!

Socca Reprezentacja Polski Mistrzostwa Świata

Mistrzostwa Świata - telegraficzny skrót występu Biało- Czerwonych!

20 września 2022, 21:02

Pierwszy kurz po Mistrzostwach Świata w socca powoli opada, a niewątpliwy sukces kadry Klaudiusza Hirscha jeszcze przez długi czas pozostanie w głowach wszystkich fanów tej dyscypliny. Fanów, których w trakcie turnieju zapewne przybyło. Emocje, które wywoływały świetne rezultaty „Biało – Czerwonych” elektryzowały z meczu na mecz co raz większą rzeszę sympatyków, a to niezmiernie cieszy nie tylko samych zawodników, którzy zostawiali przez ostatni tydzień serca na boisku, ale i nas – redakcję SOCCA.pl. Nie ze względu na to, że słupki popularności zarówno naszej strony jak i fanpejdż na facebooku były rozgrzane do czerwoności, ale ze względu na fakt „pozyskiwania” kolejnych ludzi, których ta dyscyplina elektryzuje i zaczyna budzić odczucia. Czasami były one dość mocno spolaryzowane, ale efekt końcowy był taki, że koniec końców poczynania „Orłów” były śledzone w całym kraju.


Naturalną rzeczą po turniejach jest „rozliczanie” wyników. Poddawanie ocenie, szukanie winnych i próba nabijania kolejnych wyświetleń i sztuczne szukanie problemów „a dlaczego nie zdobyliśmy złota?”.
Gdy rozpoczynały się Mistrzostwa Świata w Budapeszcie swoje zmagania kończyli siatkarze, a w analogicznym okresie rozpoczynali koszykarze, Iga Świątek wygrywała US Open, a wielu elektryzował pojedynek Bayernu z FC Barceloną i nagłówki aż szalały i zastanawiały się „jak kibice w Monachium przywitają Roberta Lewandowskiego?”, to wtedy, po cichu RP6 szykowała się swojej drogi do medalu.
Oczywiście nie można porównywać medialności danych dyscyplin, ilości osób, które je uprawiają czy umniejszania zasług. Reprezentowanie kraju jest zawsze wielkim honorem, wzbudza gigantyczne poczucie dumy i przede wszystkim spełnia marzenia. Oczywiście rozgłos, który wraz z meczu na meczu rósł do naprawdę niebotycznych rozmiarów jest mocnym pokrzepieniem serc, ale i tak nic w porównaniu do odczuć, które towarzyszyły na miejscu.

FAZA I – zmagania grupowe
Słowenia, Maroko, Kostaryka i Litwa, to właśnie te cztery drużyny na czekały nas w fazie grupowej. W takiej też kolejności mierzyliśmy się na pierwszym etapie Mundialu. Jeśli ktoś patrząc przez pryzmat dużej piłki spojrzałby na tę grupę, to w zasadzie „Trzy mecze i czwarty o honor”, ale jednak osoby będące w temacie przez lata wiedziały, że najciężej będzie w pierwszym i ostatnim meczu turnieju, ale mimo wszystko to właśnie nasz zespół był faworytem do zajęcia pierwszego miejsca.
Mecz ze Słowenią był kluczowym. Pierwszy rywal, który miał być tym najtrudniejszym. Miało to zweryfikować nie tylko nasze zapędy w walce o medale, ale i o ostateczne miejsce w grupie. Rywal znany i niewygodny. Kadra Trenera Hirscha była zmodernizowana, a w zasadzie postawiona od nowa. Na czterech filarach w postaci Bartłomieja Dębickiego, Krzysztofa Elsnera, Kamila Kucharskiego i Ariela Mnochego. Dziesięć nowych twarzy i jeden zawodnik powracający do zespołu, którym był wielozadaniowy Norbert Dregier. Nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza po dobrym wejściu w turniej przez Słoweńców, którzy rozprawili się z Kostaryką 4:1. Szukając zmartwień nie myśleliśmy o tym, że kadra sobie nie poradzi, ale czy było wystarczająco dużo czasu, by dograć zespół do tego stopnia, by już w pierwszym meczu mierzyć się z bardzo solidnym rywalem. Ostatecznie jednak wygrywamy 2:0.
Więcej na temat tego meczu możecie przeczytać poniżej:
Podsumowanie spotkania Polska – Słowenia (socca.pl)
Kolejne dwa mecze, to spotkania z teoretycznie słabszymi rywalami, których ogrywamy kolejno 6:0 i 8:0. Zwłaszcza ten drugi mecz przyniósł nam wiele radości, ale nie tylko ze względu na wynik, ale i styl jaki zaprezentowali zawodnicy.
Podsumowanie meczów z Maroko i Kostaryką (socca.pl)
Ostatnim, przystankiem w fazie grupowej była Litwa, z którą straciliśmy jedyną bramkę na tym etapie, ale cieszył fakt co raz lepszej gry, widać było docieranie się zespołu i coraz lepsze „flow”.
Podsumowanie spotkania Polska – Litwa. (socca.pl)

Podsumowując cały występ kadry w zmaganiach grupowych można śmiało napisać, że był to rollercoster. Mecz ze Słoweńcami nie wyglądał może imponująco, ale chodzi przede wszystkim o skuteczność. Widać było wielką dyscyplinę w obronie, ilość błędów popełnionych przez poszczególnych graczy była minimalna, bo przecież jeśli jakaś rażąca zła decyzja miałaby miejsce, to nie byłoby 2:0 na naszą korzyść. W pierwszej kolejności zauważalny był jeszcze brak dotarcia, czasami nerwy, ale gdzieś głęboko był ten potencjał, o którym mówiliśmy jeszcze przed turniejem. Kolejne mecze były konsekwentnie realizowane z założeniami trenera. Rotacje pozycji, zmiany personalne i dalsze docieranie się pomiędzy danymi zawodnikami. Przeciwnikom ciężko nie tylko ze względu na świetną dyspozycję Norberta Dregiera, Kamila Kucharskiego czy znakomite występy bramkarzy, ale i fakt, że gdy z boiska schodził Bartłomiej Dębicki, to miał go kto zastąpić. Choć jeszcze nie wszyscy wskoczyli na najwyższe obroty, to już w meczu z Kostaryką dostrzegalne było to, że nikomu nie może spaść włos z głowy. Oczywiście nie śmiem twierdzić, że nie było tak od samego początku, ale ta moc uwolniona z zespołu była widoczna z każdej perspektywy. Kostarykańczycy oczywiście nie byli agresywni czy wywołujący słowne awantury, ale to po naszym zespole było widać radość, która biła od wszystkich i wzbudzała we wszystkich fanach duże poczucie jedności panujące wewnątrz.
Zawsze, gdy w zespole następuje duża ilość zmian można gdybać czy będziemy mogli obserwować boiskową jakość, zazębianie się poszczególnych jednostek i czy razem z tym będą wyniki. One oczywiście były od początku, ale zespół rodził się i cementował wraz z kolejnymi potyczkami.
Ostatecznie swoje szansę otrzymali wszyscy powołani co tylko wzmacniało powyższe.



Faza II – 1/8 i ćwierćfinał
Drugi w historii naszych udziałów w Mistrzostwach Świata mierzyliśmy się z Anglikami. Pierwszy raz w 2018, gdy wygraliśmy 3:0 po bardzo ciężkim meczu. Drugie starcie i szansę do rewanżu Anglicy otrzymali właśnie w Budapeszcie. Były momenty, gdy nasi przeciwnicy przeważali, gdy to oni prowadzili grę, ale to znów był mecz Bartka Dębickiego, który po raz drugi ustrzelił przeciwko drużynie „Trzech Lwów” dublet, dwie bramki dołożył Norbert Dregier i po ostatnim gwizdku na tablicy wyników widniało 4:2. Optycznie były momenty, że byliśmy zamknięci na własnej połowie, ale jeśli trochę mocniej zagłębić się w samo nastawienie  zespołu, to wyszła przede wszystkim boiskowa inteligencja, bo nawet, gdy graliśmy w osłabieniu i rywal mocno napierał potrafiliśmy ustawić potężną fortecę w defensywie. Przechodzą w ten sposób do meczu z kolejnym rywalem czyli Bułgarią można w zasadzie skopiować ostatnie zdanie. Szybka bramka Kamila Kucharskiego, prowadzimy 1:0 i potem nacieranie Bułgarów na naszą bramkę. W zasadzie to nacieranie można nazwać waleniem głową w mur, bo zarówno dobór taktyki, jak i postawa całego zespołu, to był prawdziwy majstersztyk. Oglądając ten mecz znów widoczna była ultraofensywa przeciwnej drużyny, wizualnie mieli oni częściej piłkę przy nodze, ale i widoczna była bezradność i desperacja przy próbach zdobycia bramki. Nawet przez chwilę, obserwując ten mecz z trybun, nie pomyślałem, że coś może pójść nie tak. Monolit!



Faza III – półfinał
Przed meczem było jasne. Kazachstan, to bezapelacyjnie faworyt do wygrania turnieju. Pewne było to, że są dobrze zorganizowani we wszystkich formacjach, że rotują jak nikt inny, a ich bramkarza można liczyć za dwóch. Atantayev to nie tylko wyśmienity fachowiec od gry na linii, ale i świetny rozgrywający. Momentami sprawialiśmy wrażenie bezsilnych na to co robili Kazachowie, mieliśmy problemy z nacieraniem na bramkę oponenta, a wszystkie wyśpiewane przez wielu peany wyrzucane były do kosza. Mecz „Orłów” z „Jastrzębiami” kończy się zwycięstwem kraju znad Uralu 3:0. Czy można było czuć rozczarowanie? Owszem, kto nie czuje rozczarowania po jakiejkolwiek porażce? W tym przypadku jednak trzeba oddać klasę rywala. Nie szukamy winnych, najsłabszego ogniwa i nie obarczamy zespołu. W sporcie, bez względu na dyscyplinę, ktoś zawsze wygrywa i ktoś przegrywa. Nie zawsze można wygrać i choć czasami emocje wezmą górę, to nie zawsze wynikają one ze złej woli. Na boisku oglądaliśmy zawodników, którzy nie przegrali tego meczu przez kaprys, a takich którzy pokazali zaangażowanie. Gdyby było inaczej, to zespół nie doszedłby do półfinału Mistrzostw Świata, a już samo bycie w gronie czterech najlepszych drużyn globu jest wielkim powodem do dumy!



Faza IV – mecz o 3. Miejsce
W 2018 graliśmy z Niemcami w finale Mistrzostw Świata. W 2019 Polska znów dotarła do meczu o złoto, a nasi zachodni sąsiedzi odpadli już w fazie grupowej. W 2022 obie reprezentacje musiały uznać wyższość rywali w meczach półfinałowych i mierzyć się w walce o brązowe medale. Nigdy nie jest to łatwy mecz. Zwłaszcza, gdy czasu na „oczyszczenie głowy” jest mało czasu, a i zmęczenie trudami turnieju jest bardzo duże. Podkreślę raz jeszcze. Sam fakt bycia w czwórce najlepszych drużyn Świata, to nie lada wyczyn, ale zdobycie brązu jest już czymś wielkim.
Choć to Niemcy w tym starciu wyszli na prowadzenie, po nieziemskiej asyście piętą Niklasa Kuehle, to jednak „Biało – Czerwoni”, w perspektywie całego meczu, wzbili się na zdecydowanie wyższy poziom.
Przeważaliśmy od początku, a bramkę Niemców można było traktować jak wypadek przy pracy. Z resztą też do tego przyzwyczaili. Prosi się aż o określenie ich postawy jako „maksymalny minimalizm”. Strzelenie jednego gola, to było zdecydowanie za mało. Tym bardziej, że każdy z zawodników, którzy wybiegli na boisko chciał dokonać czegoś niesamowitego. No wtedy pojawił się on! Ariel Mnochy na jakiego czekaliśmy, ofiarne wejście, zagranie w kierunku bramki, gdzie niesamowicie wyciągnął się Rafał Trakul i w stylu… Ariela Mnochego, który nie raz zdobywał bramki w dość nieoczywisty sposób, zapakował piłkę do bramki. Bramka zdobyta w tym meczu idealnie podsumowywała występ Rafała w całym turnieju. Wszędobylskość, instynkt i odrobina szczęścia.
Kiedy Niemcy liczyli na błąd po stronie zespołu prowadzonego przez Klaudiusza Hirscha, to postanowił im wybić to z głowy Krzysztof Elsner, który niesamowitym rajdem i mocnym strzałem pokonał Kim Sippela, który po meczu finałowym został wybrany najlepszym bramkarzem turnieju.
Kropkę nad „i” postawił na 35 sekund przed końcem regulaminowego czasu Rafał Trakul, który pięknie wykończył zagranie od Bartłomieja Dębickiego. Nasz kapitan wykazał się niesamowitą precyzją przy tym podaniu, a golkiper Niemców mógł tylko bezradnie przyglądać się jak Trakul pakuje piłkę do bramki. Wtedy było już pewne, że nikt nam tego nie zabierze! JESTEŚMY BRĄZOWYMI MEDALISTAMI MISTRZOSTW ŚWIATA!



Podsumowanie
Wiele osób było sceptycznych, było zapewne też grono takich, które nie wierzyły, że w tym roku jesteśmy w stanie cokolwiek osiągnąć. BA! Byli i tacy, którzy liczyli na spektakularną porażkę RP6.
Kiedy do zespołu wprowadzanych jest jedenastu zawodników, to nie sposób nie mieć w głowie myśli „Czy to wypali?” lub zastanawiać się czy to aby na pewno najlepsi zawodnicy.
Wypaliło!
Wszyscy mogą czuć dumę z tego, że Polskę reprezentowali tacy zawodnicy!

Placeholder