Warszawski Gambit #3 - Krystian Kij

Socca Warszawski Gambit

Warszawski Gambit #3 - Krystian Kij

06 czerwca 2021, 20:34

Tomasz Hubner:Za nim porozmawiamy o tym, co obecnie dzieje się w Twoim życiu, porozmawiajmy o tym, co działo się w nim kilka lat temu. Myślę, że okres ten możemy uznać za niemniej barwny, niż teraz. Twoja przygoda z playareną lepsza bowiem być - nie mogła. Wpierw mistrzostwo Polski z Dynamikiem w Toruniu, następnie przeprowadzka do Warszawy i... kolejne mistrzostwo Polski...

Krystian Kij:Tak, ale trzeba przyznać, że to pierwsze mistrzostwo było dla mnie większym wydarzeniem. Faktycznie byliśmy tam super zgraną ekipą kumpli, która miała totalnie swój dzień. Wierzyliśmy w ostateczny sukces od początku, ale raczej nikt o tym głośno nie mówił. Byliśmy trochę czarnym koniem turnieju. Sam rozegrałem przeciętne zawody, a z resztą to, że w ogóle tego dnia udało mi się dotrzeć do Warszawy, wiązało się z szeregiem zdarzeń, które na szczęście ułożyły się po mojej myśli. Nie miało to jednak wpływu na emocje, jakie temu towarzyszyły. Na tamtym etapie istnienia naszego klubu, mistrzostwo było dla nas czymś absolutnie wyjątkowym i każdy członek drużyny cieszył się z niego tak samo, a w Toruniu zrobiło się o nas naprawdę głośno.

Równie głośno było o Twojej – już nowej – drużynie, gdy dwa lata po zdobyciu mistrzostwa Polski z Dynamikiem zdobyłeś je z Tiki Taką Warszawa… Jak wspominasz tę imprezę z 2017 roku oraz dlaczego akurat TikiTaka?

Do Tiki Taki trafiłem dość przypadkowo. Przeniosłem się do Warszawy, napisałem na Facebooku do Ligi Bemowskiej i jej założyciel wspomniał, że znajoma mu drużyna szuka zawodnika na warszawską Bizligę. Warto zaznaczyć, że Tiki Taka wtedy nie grała w playarenie, występowała w bodajże pięciu innych rozgrywkach, gdzie często przychodziła w 70% zmienionym składzie. Długofalowym celem drużyny było zdobycie mistrzostwa Polski i udało się już za drugim podejściem. Powiem szczerze, że stopniowo podczas sezonu narastało we mnie przekonanie, że je zdobędziemy. W trakcie głównego turnieju obawiałem się tylko spotkania ze starymi kolegami z Torunia, ale akurat w spotkaniu półfinałowym, nie byli w pełnym składzie. Pewien naszej wartości jako drużyny byłem również dlatego, że wiedziałem już czym jest Playarena, jaki jest jej poziom, a dodatkowo naprawdę porządnie się wzmocniliśmy. Dołączyli do nas Mateusz Lewicki i Adrian Schamlewski z Glorii Victis, namówiliśmy do gry Damiana Ostrowskiego oraz przede wszystkim Dawida Jarczaka, którego chyba wszyscy uznawaliśmy za najlepszego zawodnika drużyny i do dzisiaj się zastanawiam, jakim cudem był próbowany tylko na jednej konsultacji kadry narodowej. Co więcej, wypracowaliśmy wiele drużynowych schematów na treningach, które organizowaliśmy. Od półfinałów czułem, że idziemy po swoje i tak to się zakończyło. Ten sukces jest mi z kolei bliski z powodu tego, że byłem jedną z czołowych postaci drużyny. Fajnym wspomnieniem z tego turnieju jest brazylijska samba. Od początku śmialiśmy się, że ze względu na niebiesko-żółte barwy jesteśmy Brazylijczykami, a oprawa finału trafiała w podobne klimaty, choćby poprzez wykonany przed finałem utwór na bębnach.

Wraz z Knajdrowskim stworzyliście najlepszy duet w playarenie - nazwijmy to hucznie - w całej jej historii?

Zależy jak to rozpatrywać. Jeżeli spojrzymy tylko na umiejętności piłkarskie, to pewnie nie, bo o ile Knajdi ma je na bardzo wysokim poziomie, tak ja raczej bazowałem tylko na inteligencji, przygotowaniu czy mądrym poruszaniu się bez piłki. Gdy jednak spojrzymy na zrozumienie na boisku, to już mógłbym na nas postawić. Znamy swoje wady i zalety, potrafiliśmy to umiejętnie wykorzystywać. Dodatkowo, nauczyliśmy się kilku schematów gry, które naprawdę działały, co z resztą podkreślał w rozmowach z nami selekcjoner reprezentacji Klaudiusz Hirsch. Poza tym od kilku lat gramy razem na dużym boisku, więc po prostu jakaś czutka siłą rzeczy musiała się narodzić. Jednak nie pompowałbym tego mianem "najlepszego duetu", głównie z tych względów, tak jak wyżej wspominałem piłkarskich, bo zawsze znałem swoje braki.

Kiju jest jedną z trzech osób w kraju, które zdobyły Mistrzostwo Polski z dwoma różnymi zespołami.

Dynamik oraz Tiki Takę łączy nie tylko to, że oba zdobyły mistrzostwo Polski, gdy byłeś w ich szeregach, ale również to, iż oba zespoły zawiesiły swą działalność i dziś już ich na boiskach szóstkowych nie oglądamy. Dlaczego?

Wydaje mi się, że są dwa powody: jesteśmy wszyscy coraz starsi i mamy mniej czasu na takie absorbujące rozgrywki oraz po prostu pewnie wypalenie. 

Z tego, co się orientuję, to nie tylko masz na myśli Wasze wypalenie, ale jak i również całego projektu playareny?

Zgadza się. Z playareną pożegnałem się na dobre. Miałem co prawda kilka propozycji powrotu, ale nie podoba mi się kierunek, w którym to wszystko się potoczyło. Mam wrażenie, że spadł poziom piłkarski, jest coraz więcej walkowerów w samej Warszawie, która niegdyś była pod względem rozgrywania meczów top. Strach pomyśleć, co się dzieje w mniejszych miejscowościach. W Warszawie utytułowane marki, jak my czy Ganador, rozwiązały się. Na arenie krajowej upadł Dynamik czy Kluge, a do głosu zaczęły dochodzić drużyny, które niegdyś nie były tak znaczące. Ja oczywiście oceniam to wszystko z boku, ale rozmawiam też czasem z kolegami z Pojemnej Haliny czy Gorlickiej, którzy w Warszawie są czołowymi drużynami i potwierdzają moje spostrzeżenia. Gdy połączymy to z brakiem sędziów, słabszą organizacją meczową i finałową, to playarena przegrywa już w moim rankingu z różnymi lokalnymi rozgrywkami.

Nie uważam, aby Gorlicka była słabsza od Ganadoru, BKP czy TikiTaki - to ten sam, bardzo wysoki poziom. Może po prostu dokonała się naturalna zmiana warty? To już nie jest ta sama Gorlicka, co pięć lat temu, którą zapewne zapamiętałeś, odchodząc. 

Nigdy nie przekonamy się, kto wyszedłby z tego starcia zwycięsko, więc trudno mi coś więcej powiedzieć. To w sumie jest nieistotne, bo moje odczucia wiążą się z tym, że jest mniej drużyn na wysokim poziomie. Sporo chłopaków, których znam odpuściło te rozgrywki. Poza Tiki Taką mocne ekipy w Warszawie miały wtedy: Ganador, Gloria Victis, Chłopcy z Bielan, Grottgera, raczkująca Pojemna Halina, zebrać się potrafiła drużyna FC Po Kielichu czy Warsaw Rangers, Gorlicka również była już silna. Naprawdę było niewiele ekip do meczu, z którymi można było podejść na luzie. Teraz mam wrażenie, że nawet wymienione przeze mnie paczki podchodzą do rozgrywek z mniejszą motywacją, ale to moje subiektywne odczucie i mogę się mylić. 

Wróćmy jednak na chwilę do samej playareny, co byś mógł jeszcze o niej powiedzieć?

Generalnie trzeba odróżnić grę w rozgrywkach ligowych od turniejów finałowych. Te drugie, szczególnie na początku, były wielkim wydarzeniem, organizowanym z ogromną pompą i dostarczały masy emocji. Bardzo lubiłem na nie jeździć, bo mogłeś zmierzyć się z ekipami z całego kraju przy fajnej oprawie. Z czasem jednak organizacja wyglądała coraz mniej efektowniej, wiadomo zresztą czemu…

Ja nie wiem, czemu?

Wydaje mi się, że wiązało się to z odejściem sponsora, którym był Nike. Od tamtego momentu stopniowo finały ogólnopolskie zaczęły tracić na jakości. Szczerze życzę rozgrywkom, aby udało im się wrócić do poziomu i prestiżu z początku projektu.Z kolei liga to inna para kaloszy. Mecze ligowe w Toruniu kojarzą mi się z luźnym wygrywaniem meczów, gdzie Dynamik nie miał sobie równych, nieważne jakim składem się zebrał. Natomiast w Warszawie poziom był zdecydowanie wyższy, a po zdobytym MP ludzie mocno się na nas spinali i przychodzili zazwyczaj w najmocniejszych ekipach. Co więcej, my jako drużyna składająca się głównie z osób spoza Warszawy, nie należeliśmy do grona najbardziej lubianych i często przegrywaliśmy również poza boiskiem, co przy braku sędziów było mocno odczuwalne. Zdarzało się, że drużyny przychodziły z wieloma osobami spoza składu piłkarskiego i tylko liczyły, że damy się sprowokować. Poniekąd to nas motywowało, bo wiedzieliśmy, że nie możemy odpuszczać pod żadnym względem, a z boiska schodziliśmy zazwyczaj jako zwycięzcy.

Jednak myślę, że się ze mną zgodzisz w tym, iż playarena ma również całą gamę wszelakich zalet?

Największa zaleta to takie typowe piłkarskie emocje. Każdy kto kocha futbol wie, że nic tego nie zastąpi i nieważne, czy gra się z chłopakami na osiedlu, orliku czy stadionie frajda jest zawsze ogromna. Najlepsze wspomnienia związane z playareną dotyczą chyba samych początków, gdy występom na arenie ogólnopolskiej towarzyszyła aura tajemniczości. Z czasem ta ekscytacja upadła, a i do samej gry było coraz mniej motywacji. Gra w drużynach wymagała masy poświęceń i była bardzo męcząca z powodu zbyt dużej liczby meczów. Dodatkowo Tiki Taka grała w kilku rozgrywkach w Warszawie, więc bywało tak, że jednego dnia rozgrywałem około pięciu spotkań. Oczywistym jest jednak, że suma sumarum okres ten, wspominam bardzo dobrze. Mistrzostwa Polski, gra w reprezentacji, udział w silnej Lidze Mistrzów to momenty, które zostaną ze mną już na zawsze. Dzięki temu mam miliard wspomnień i wiele znajomości, które trwają do dzisiaj.

No właśnie, powiedziałeś w Lidze Mistrzów i RP6, do czego też zmierzałem. Skupmy się na razie na tej pierwszej. O ile dobrze kojarzę, Słowenia 2017… Ty jeszcze przed weselem, które swoją drogą tuż za rogiem, czy możemy więc na tę chwilę Ligę Mistrzów nazwać imprezą życia?

Liga Mistrzów była świetnym turniejem. Po pierwsze znakomite miejsce. Po drugie bardzo wysoki poziom. Po trzecie fajna ekipa. Po czwarte spora pompka. Po piąte ogromne emocje. Wszystkie drużyny, z którym mierzyliśmy się nie były z przypadku, o wygranych decydowały detale i musieliśmy w każdym meczu dawać z siebie maxa. Z resztą bramka zdobyta w rundzie pucharowej przeciwko drużynie Polimark jest przeze mnie wspominana chyba najlepiej ze wszystkich, jakie zdobyłem…

Znalazłem nawet cytat a propos tej bramki, który wnet przytaczam; „[…] właśnie po podaniu tego drugiego (Knajdrowskiego – przyp. red.) z rzutu wolnego przepięknego gola na wagę awansu do najlepszej szesnastki EMF Champions League 2017 strzelił Krystian Kij. Serbowie po tym trafieniu już się nie podnieśli i mistrzowie Polski mogli zacząć świętować kolejne zwycięstwo.” źródło: playarena.pl. Po 1/16 i Twojej bramce na wagę awansu, 1/8 którą przeszliście, jak burza, ogrywając gospodarzy gładko 6:3, a następnie ćwierćfinał…

Stworzyliśmy naprawdę zgraną paczkę i bardzo długo żałowaliśmy przegranych karnych w ćwierćfinale z poprzednim mistrzem…

Jak podnieść się po takiej porażce? Moim zdaniem piłka nożna i ogólnie sport w całej swej krasie, jest pod tym względem świetną sprawą, że szybko nadchodzi okazja do rehabilitacji. Kolejny dzień, kolejny mecz. Tylko akurat w tym przypadku czekała Was długa podróż powrotna do Polski, któremu zapewne – pomimo ogromnego sukcesu, jakim jest TOP8 drużyn na Starym Kontynencie w szóstkach – towarzyszył nastrój żałobny. I tak przez kilkaset kilometrów… Tak blisko, a tak zarazem daleko strefy medalowej…

Wracaliśmy ze sporym poczuciem rozczarowania. Mimo że zostaliśmy na jeszcze jedną noc w Zagrzebiu to byliśmy tak zmęczeni pod względem psychicznym oraz fizycznym, że spędziliśmy ten czas już spokojnie. Jednak nie dorabiałbym tutaj przesadnego rozgoryczenia. To dalej była zabawa. Trzy dni później pewnie już tego nie rozpamiętywaliśmy, a dzisiaj po prostu wspominamy to z miłą nostalgią. Odpowiadając na pytanie - nie musieliśmy się jakoś specjalnie podnosić, a ta porażka wydawała się impulsem do dalszego wzmacniania i rozwoju drużyn. Chwilę później dołączył do nas Mateusz Łysik, więcej zacząć grać Dawid Brewczyński i nasza kadra wydawała się być bardziej kompletna. Następny turniej półfinałowy przeszliśmy jak burza, finały rozpoczęliśmy podobnie i wydawało nam się, że jesteśmy na najlepszej drodze do obrony tytułu... no i trafiliśmy na Kluge, które nas wypunktowało na doświadczonku. Wtedy już czuliśmy, że jest to koniec projektu i nie damy rady motywować się kolejny rok do tak profesjonalnego jak na szóstki reżimu. 

Zostawmy już piłkę klubową. Jak wspominasz debiut z orzełkiem na piersi? Że ogromny zaszczyt, przekonywać nie musisz. Wierzę. Może jednak coś więcej powiesz na temat samego powołania? Jak wyglądało to od kuchni?

Tak jak mówisz, nie będę powtarzał tych samych frazesów, bo są one oczywiste. Powiem tylko, że to jest naprawdę duża nobilitacja, a zaśpiewanie hymnu narodowego z pewnością nie jest codziennością. Playarena pozwoliła na spełnienie tych dziecięcych marzeń w wersji mini. O powołaniu dowiedziałem się po bardzo słabym turnieju finałowym, który rozgrywaliśmy z Tiki Taką na Agrykoli, w bodajże 2016 roku. Zaprezentowaliśmy się tam fatalnie, odpadliśmy w grupie, ale o dziwo selekcjoner zaprosił mnie na konsultację, która miała się odbyć następnego dnia. Tam poszło mi już dużo lepiej i na dwa lata zostałem w kadrze.

Kiedy powiedziałem w naszej redakcji, że jesteś następną osobą, z którą będę przeprowadzał wywiad, od razu w kontrze padło, abym spytał o jakieś spektakularne pudło z kadry narodowej. O jaką sytuacje chodzi?

W sumie było kilka takich pudeł (śmiech). Ale chyba chodzi o spotkanie z Bułgarią na EURO EMF w Brnie. Swoją drogą, to jedno z moich lepszych spotkań w kadrze, grałem w tym meczu na pivocie i naprawdę dobrze się z tym czułem. Pamiętam, że początkowo dobrze się zachowałem w tej akcji, wziąłem obrońcę na plecy i zagrałem do jakiegoś zawodnika, chyba Mateusza Glińskiego, on uderzył w słupek, a ja z czterech metrów odchylony przeniosłem piłkę nad niemal pusta bramką. Chciałem trafić pod poprzeczkę, ale się nie udało. Ta sytuacja była nominowana chyba nawet do top pudeł turnieju. Nawet nie wiem czy wygrała. Jak tak, to czekam na nagrodę (śmiech).

W rozmowie przed wywiadem powiedziałeś, że najważniejsze cechy, jakie sobie cenisz, to lojalność, wierność i szczerość. To teraz szczerze. Czy nie żałujesz, że rozstanie z reprezentacją nastąpiło przed jej największymi sukcesami?

Wiadomo, że trochę żałuję, bo takie osiągnięcie to wyróżnienie na całe życie, ale nie jest to też jakieś rozgoryczenie. Bardziej skupiłem się na pozytywnych bodźcach i szczerze się cieszyłem z tego wydarzenia, tym bardziej że wypadłem na dosłownie ostatniej konsultacji, w której wziąłem udział z urazem. Z takich sukcesów trzeba się cieszyć, bo wpływają na rozwój i popularyzację amatorskiej dyscypliny i nie jest ważne, że Socca jest nową organizacją i poziomem (ale tylko sportowym, bo organizacyjnie chyba jest tu wszystko z większą pompą) trochę może jej jeszcze brakować do EMF. Mam nadzieję, że Polska zdominuję tę nową strukturę wraz z jej rozwojem na na wzór Rumunii czy Czechów w tej drugiej federacji minifutbolu.

A czy śledzisz jeszcze poczynania kadry narodowej w szóstkach? Nie brakuje Ci jej? 

Pewnie, że śledzę poczynania chłopaków. Dalej mam tam wielu znajomych, za których trzymam mocno kciuki. Jestem bardzo dumny ze wszystkich sukcesów, które osiągają. Oczywiście trochę mi jej brakowało na początku. Teraz sporo czasu minęło, więc jest to z pewnością inne uczucie i przeszłość w kadrze traktuje z miłym nostalgicznym uśmiechem.

Krystian zagrał 9-krotnie z orzełkiem na piersi

W porządku. Przejdźmy do następnego, bardzo ciekawego wątku, również i dla mnie. Już zapewne wiesz, o co chcę zapytać.

O kanał Foot Truck zapewne.

Zgadza się. Jesteś jedną z najważniejszych osób kanału, który generuje wokół siebie ogromne liczby. Wasz najlepszy odcinek dobija do miliona odsłon, zaś sam kanał obserwuje blisko 200 000 osób. Również muszę przyznać, że o ile mam trochę wolnego czasu, to staram się do Was zaglądać i być na bieżąco – miły format. Za co jesteś odpowiedzialny w FT?

Z Foot Truckiem byłem od początku. Jestem montażystą i operatorem filmowy. Pracowałem w firmie Abstra (wcześniej m.in. przy odcinkach „Nieprzygotowanych – przyp. red.), Polkoś i Wiśnia po odejściu z Łączy Nas Piłka rozglądali się za nowymi opcjami i doszło do spotkania, gdzie udział wzięło kilka osób. Tam powstała koncepcja Foot Trucka. Z czasem zająłem się całą kwestią produkcyjno-techniczną. W projekcie jestem już ponad dwa lata, zrealizowaliśmy mnóstwo świetnych materiałów, ale prawdziwa wartość to to, że dzięki Foot Truckowi poznałem futbol od kulis. 

Na czym jeszcze polega Twoja praca?

Moja praca zaczyna się na etapie wspierania chłopaków w wyborze bohatera odcinka. Sprawdzamy, co się dzieje na świecie i do kogo można uderzyć. Potem dyskutujemy o możliwych wątkach, o których można wspomnieć w odcinku. Oczywiście w tym wszystkim główna jest rola Polkosia i Wiśni, ale cieszę się, że moje zdanie jest brane pod uwagę. Moja praca to jednak przede wszystkim: przygotowanie kamer oraz dźwięku, nagranie materiału oraz jego zmontowanie. Muszę też dopilnować, żeby przygotować materiał do emisji według odpowiednich wytycznych zarówno technicznych, jak i sponsorskich.

Jaki był Twoim zdaniem do tej pory najciekawszy odcinek, tudzież gość? 

Moje TOP3 to chyba bez zaskoczeń: odcinek z Mączyńskim i Nakoulmą, który skradł show, Marcinem Bułką oraz Tomaszem Loską.

Wiśnia i Polkoś prywatnie są…

Totalnie normalni. Ziomeczki. Dogadają się z każdym i w żaden sposób się nie obnoszą, czy coś. Zawsze serdecznie podchodzą do ludzi. Chłopaki są inteligentni, mają szerokie zainteresowania, więc bardzo rzadko spędzamy czas w ciszy. Przy każdym locie samolotem mamy ze sobą książki, które planujemy czytać, ale myślę że pokonałem max stronę tytułową. Zawsze jest tyle tematów, że lot mija w mgnieniu oka. Wydaje mi się, że od początku nadawaliśmy na podobnych tonach, mamy bliźniacze poczucie humoru, więc wspólne wyjazdy przez to są bardzo wesołe. Gdy każdemu zależy na projekcie, to realizacja odcinka nie jest taką typową, mozolną pracą. Każdy wie, co ma zrobić, trochę niby przy tym tracimy energii i nerwów, robimy to wszak na maxa profesjonalnie, ale później jest też czas na relaks. Dzięki podejściu chłopaków czuję się ważną częścią Foot Trucka, co jest dla mnie bardzo ważne.

Jak wyglądają kulisy wizyty gościa w Waszym Foot Trucku?

Tutaj nie ma żadnych zaskoczeń. Chłopaki umawiają gościa, lecimy do niego w trójkę Foot Truckiem. Kiedyś jeździł z nami jeszcze Arek Fijałkowski, który był kierownikiem produkcji i wtedy jeździliśmy na dwa auta. Planujemy być godzinę przed umówionym rozpoczęciem nagrań, ale zazwyczaj z powodu braku punktualności Polkosia jesteśmy praktycznie na styk (śmiech). Szybkie przygotowanie planu, nieco ponad godzina zdjęć, powrót i później dwa czy trzy dni montażu. Przed covidem zazwyczaj nasze eskapady były dłuższe i bogatsze w historie. Zamknięcie w granicach Polski nieco to zmieniło, ale wraz z odmrożeniem świata Foot Truck wróci pewnie do formy pod tym względem, jaką prezentował wcześniej.

Z czego w FT jesteś najbardziej dumny? 

Z kilku w sumie rzeczy. Po pierwsze fajne jest to, jak Foot Truck odczarowuje piłkę. To nie jest tylko gadanie w kółko o tym samym przez tych samych ludzi. Mam wrażenie, że trochę pokazuje więcej futbolu od kulis. Pokazujemy, że piłkarze to normalni ludzie, którzy na co dzień zachowują się podobnie do nas wszystkich. Mam wrażenie, że poprzez taki lajtowy charakter programu Foot Truck jest czymś wyjątkowym. Po drugie podchodzimy do gości szeroko tematycznie, bo to nie tylko są jajka. Oczywiście dominują anegdoty i zabawne historie, ale w niektórych odcinkach pokazujemy problemy, jakie wynikają z piłki, jak ludzie muszą sobie radzić z presją czy brakiem gry. Po trzecie, dotarcie do wielkich piłkarzy jak Schmeichel, De Ligt czy Yaya Toure. Żałuję, bo gdyby nie pandemia, to lista top nazwisk w Foot Trucku byłaby jeszcze dłuższa. Po czwarte – indywidualnie - cieszę się, że od podstaw mogłem brać udział w tworzeniu tego projektu, ale poza chłopakami i mną jest jeszcze oczywiście kilka osób, które były niezbędne, i o których nie można zapomnieć. Po piąte, o odcinkach Foot Trucka pisały największe portale i gazety w Europie: od portugalskiej Aboli, przez włoską La Gazzetta dello Sport aż po znane portale internetowe typu Goal.com. Po szóste, mam wrażenie (może mylne) że Foot Trucka zna, a przynajmniej kojarzy każdy, kto się interesuje piłką. Co więcej, nasz kontent jest na tyle uniwersalny, że trafiamy do różnych pokoleń, również do tych starszych.

Najśmieszniejsza scena podczas kręcenia odcinka?

Było mnóstwo takich, ale o większości nie mogę niestety mówić. Pamiętam choćby interesującą sytuację, gdy robiliśmy odcinek z Wojtkiem Szczęsnym i tak się złożyło, że Wojtek nas ugościł i mogliśmy u niego się przespać. Poszliśmy wraz z Polkosiem do sklepu po kilka piwek, wracamy do apartamentu, wsiadamy do windy... a za nami idzie Massimiliano Allegri. Dokładnie pamiętam ten moment jak jechaliśmy kilka pięter, leciała sobie typowa muzyczka z windy, chwilę z trenerem Juve porozmawialiśmy i się delikatnie uśmiechnął jak usłyszał stukot butelek.

Czy po nakręceniu odcinka idziecie gdzieś „na miasto” z gościem? Czy każdy w swoją stronę? Jakieś fotki, anegdotki poza wizją? Macie materiały, których nie możecie puszczać, bo są zbyt kontrowersyjne? Jacy ci goście są prywatnie? Zapytam też, w imieniu wszystkich niedzielnych Januszów, kiedy Lewandowski wsiądzie do Foot Trucka?

Zależy. Jak kręcimy odcinki w Polsce, to czasem coś zjemy, czy wypijemy kawę. Jak wyjazdowe, to zazwyczaj sporo czasu spędzamy z tą osobą. Poza wizją często sporo rzeczy się dowiadujemy, ale nie wszystko można opowiedzieć. Nieopublikowany został materiał z Januszem Golem. Chcieliśmy zrobić z nim odcinek, ze względu na sytuację w Cracovii, a on od razu powiedział, na wejściu, że ani słowa o tym (śmiech). Lewy był praktycznie dogadany, ale przez pandemię nie doszło to do skutku. Z tego, co jednak mówił Wiśnia Lewandowski ogląda nasze odcinki i zapewne prędzej czy później również wsiądzie do Foot Trucka.

Na koniec kilka luźniejszych pytań. Co poza piłką nożną jest w obrębie Twoich zainteresowań? 

Generalnie poza piłką lubię spędzać czas aktywnie, toteż jak nie piłka nożna, to siatkówka bądź siłownia. Poza tym klasycznie: podróże, film i seriale

Czym chciałbyś zajmować się za dajmy na to dziesięć lat?

Mam kilka opcji na siebie. Jedna to trenerka, druga to produkcja wideo, trzecia to konkretny biznes, ale zobaczymy, jak życie się potoczy. 

Ukształtowany piłkarz to? Jakich rad udzieliłbyś młodym adeptom piłki?

Nie czuję się autorytetem, żeby udzielać rad, bo sam zbyt wiele nie osiągnąłem. Jednak bardzo ważne jest przygotowanie psychologiczne. Zarówno pod względem radzenia sobie z presją, jak i umiejętności rozpychania się łokciami. Sam mam do siebie pretensje, że mając kilka okazji przeniesienia się do większych szkółek piłkarskich wolałem zostać w znanej mi lokalnej drużynie i być tam liderem. Pomyliłem się. Trzeba iść do przodu i wychodzić ze strefy komfortu. Istotna jest też świadomość pod względem diety, przygotowania i siłowni. W dzisiejszych czasach jest z tym o wiele lepiej, ja dopiero zostałem odpowiednio pod tym względem poprowadzony koło dwudziestego roku życia, czyli bardzo późno. No i na koniec: praca, praca, praca... a na końcu i tak zadecyduje zdrowie oraz szczęście. 

Jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką jedenastoosobową?

W lokalnym klubie w województwie warmińsko-mazurskim DKS Dobre Miasto. Miałem z osiem lat, gdy mama zaprowadziła mnie na trening. Było to dla mnie tak dużym wydarzeniem, że musiała ze mną zostać przez całe zajęcia. Po nich trener Adam Łopatko (który później pracował na poziomie pierwszoligowym) powołał mnie na sparing.

A jak zakończy?

Poprzednią rundę spędziłem w IV lidze w KS Warce, ale w marcu złamałem kość w śródstopiu i całą rundę wiosenną spędziłem poza boiskiem. Pewnie jeszcze z dwa miesiące miną zanim kopnę piłkę. Mam bardzo angażującą pracę i coraz mniej czasu na futbol. Możliwe, że w niedalekiej przyszłości pozostanie mi już tylko luźne kopanie na orliku. Z piłką nożną jedenastoosobową są to moje ostatnie podrygi.

I na koniec. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, chyba nie jesteś zwolennikiem pogody angielskiej, a kiedy rezerwujesz bilety na wakacje, to bardziej dół Hiszpanii, niż góra Skandynawii?

Ogólnie jestem zdecydowanie ciepłolubną osobą i o wiele bliżej mi do spędzania czasu w wysokiej temperaturze. Bardzo lubię Włochy, ich styl życia najbardziej do mnie trafia. W Hiszpanii byłem akurat tylko raz, ale wiem do czego pijesz. To tam miał miejsce jeden z ważniejszych dni w moim życiu, jako że wybranka mojego serca przyjęła wówczas oświadczyny. Jakoś tak sobie zaplanowałem, że Majorka będzie idealnym do tego miejscem. Najbliżej mi do piłki hiszpańskiej, może dlatego? Z Niną jesteśmy razem od liceum, więc już ponad dziesięć lat. Dla mnie to było od zawsze oczywiste, że spędzę z nią resztę swojego życia. 11 czerwca mam nadzieje, że uda nam się to przyklepać. Śmieję się zawsze, że miała być WAGs (akronim przypisany partnerkom znanych piłkarzy – przyp. red.), ale postawiła na złego konia (śmiech)

Placeholder